Artykuły weekendowe

Z dyni

Tomasz Ciechański, copywriter/brand consultant, o tym, że Halloween należy zostawić Anglosasom.

Dziś będzie może mniej marketingowo, a bardziej obyczajowo, ale taki czas przyszedł i potrzeba…

Z dyni
Nie wiem, który to już rok z rzędu, ale znowu obserwuję wspieraną marketingiem kolizję kulturowo-obyczajową. Znowu wciskają mi Halloween na Wszystkich Świętych.

Ja nic do Halloween jako czyjegoś święta nie mam. Niech sobie mniejszość pochodzenia anglosaskiego obchodzi na obczyźnie bez przeszkód. Niech tylko nie słyszę od rodaków, że to moje święto. To kłamstwo, które będę tępił z całą zawziętością i surowością. Kulturę celtycką, na przykład, lubię bardzo i na świętego Patryka chętnie raczę się Guinnessem. Z niczym mi 17 marca nie koliduje po prostu. Natomiast radosne, bezkrytyczne wszczepianie obcego, pogańskiego, kolizyjnego obyczaju uważam za co najmniej niesmaczne i wymagające przemyślenia. Dzieci w wieku przedszkolnym obchodzące Halloween. O, zgrozo!

Bezmyślna afirmacja obcego obyczaju ma doskonałe wsparcie marketingowe – promocje, imprezy dla dorosłych i dzieci, nocne wyprzedaże i inne aktywności z dynią w tle. Dynia i to, co w niej wycinają (ostatnio nawet memy internetowe), to, notabene, wspaniały materiał na co najmniej magisterkę z socjologii czy etnologii. Niechby nawet doktorat, ale na moim podwórku to jednak znicze, nie dynie. Jak wyglądałby wielki Jack O’Lantern na przykład w miejscu pamięci narodowej? Zupa z dyni natomiast jest bardzo smaczna – polecam na ostro z wędzonką.

Melancholia, refleksja i wyciszenie fajne marketingowo nie są. Kolorowe przebieranki, atmosfera ludyczna i kolejna okazja do konsumpcji są jak najbardziej. Taki zakuty łeb jak ja kupi co najwyżej znicze i zapałki, może potem w sektorze drobnego handlu pańską skórkę lub miodek turecki/cygański. Pewnie nie, ponieważ jedzenie na cmentarzach to relikt czasów pogańskich… Natomiast nowoczesny, otwarty obywatel

Z dyni
świata kupi wszystko w imię hedonizmu i “postępu”. I bezrefleksyjnego owczego pędu.

Zostawmy Halloween Anglosasom!

W Polsce zrozumiałbym jeszcze promocję dziadów, ale nie Halloween. Mamy tu do czynienia z Giddensowskim wykorzenieniem w czystej postaci, a bez korzeni żadne drzewo nie ustoi…

A gdyby tak nowy nurt marketingu promujący własną, autentyczną tożsamość? Tak na rzecz zdrowego rozsądku i wzmocnienia korzeni.