Jako miłośnik piłki nożnej przeczesywałem ostatnio sieć w poszukiwaniu wieści o transferach letniego okna. Przy okazji w którymś z serwisów natknąłem się na wzmiankę o nowym logo Ekstraklasy.
Tu od razu spowiedź – nienawidzę nazwy “Ekstraklasa”. Jest dla mnie stuprocentowym przejawem przemocy symbolicznej. Jak można nazywać “ekstra” jakiś karłowaty, zarozumiały, nieudolny i skorumpowany bajzel?
Na logo rzuciłem okiem już jako człowiek marketingu i komunikacji, nie zaś kibic. Co zobaczyłem?
Otóż oczom mym ukazał się wielki znak a la “Der gruene punkt”, rozpostarty na sferycznej powierzchni. Trzy zielone strzałki zataczają krąg i zamykają cykl. Bardzo to piłkarskie, faktycznie… Biała część “kulki” mogłaby się obronić jako sześciokątne łatki piłki, ale przypomina bardziej biegnącego duszka z dziecięcej kreskówki.
Liternictwo poniżej krytyki. Wygląda to jak jakaś spółka surowcowa lub energetyczna, ewentualnie cwaniacki bank z lat dziewięćdziesiątych (to by się zgadzało nawet).
Pominę już kompozycję “kulka z plakietką”, ale nie podaruję zaniedbania brandingu narodowego. W końcu to liga krajowa! Coś białego i czerwonego może? Biały i zielony to bardziej Nigeria lub Arabia Saudyjska. Akurat murawa musi być w świętym kolorze Islamu…
Czy sponsorem tak zwanej Ekstraklasy jest Greenpeace? Nie jest! Najwyższą ligę angielską sponsoruje bank, a jednak w logo można zobaczyć lwa Albionu, no i poczuć tę dumę i wspólnotę jak pod Agincourt…
Ja już powstrzymam się od wynurzeń, czym jest piłka nożna oraz jej branding na poziomie narodowym i klubowym. Porównanie do średniowiecznej bitwy może niektórym wydać się przesadzone.
*
Jeżeli kiedyś Ministerstwo Edukacji ogłosi konkurs na najbardziej świadomą ekologicznie klasę (nauczania początkowego), to logo ma już gotowe.